Piąty ligowy mecz Darpolu, czwarta ligowa porażka. Tym razem 0 : 2 ( 0 : 1 ) z Victorią Sianów. Wynik zapewne jak i sam mecz na długo nie zapisałby się w pamięci, ale jednak. Postawa sędziego Adama Raka sprawiła, że tak szybko nie da o sobie zapomnieć.
Spotkanie kandydata do awansu z kandydatem do spadku rozpoczęło się planowo. Przetrzebiony kadrowo Darpol nie zdążył tak naprawdę rozpocząć na spokojnie meczu, a już Mateusz Kunka był zmuszony wyciągać piłkę z siatki po uderzeniu Kuleszy. Wynikało to z aktywnej gry gospodarzy, którzy od pierwszych minut starali się zepchnąć rywala do obrony, co z łatwością im się udawało. Kilka kolejnych minut miało podobny przebieg, ale zarazem można było dostrzec symptomy poprawy gry ze strony gości, którzy po kilku minutach docierania się, rozpoczęli próby zawiązywania składnych akcji. Praktycznie pierwsza z nich doprowadziła do ostrego wejścia w nogi Wojciecha Kasprzykowskiego, zakończonego złamaniem kości piszczelowej i strzałkowej. Dramat środkowego pomocnika Darpolu w żaden sposób nie wzruszył arbitra, który zakwalifikował wejście do gatunku "nierozważne" i ukarał faulującego żółtą kartką. Gospodarze w tym czasie próbowali dojść do konsensusu, co zrobić z zawodnikiem leżącym na murawie, gdyż poza noszami, brakowało jakiegokolwiek zabezpieczenia medycznego. Skończyło się na zniesieniu kontuzjowanego zawodnika przez kolegów z drużyny i kontynuacji gry po kilku minutach przerwy. Jedynym pozytywem w tej całej feralnej sytuacji był fakt szybkiego przyjazdu sanitariuszy i zabrania poszkodowanego do szpitala. Wymuszona zmiana sprawiła, że od 15 minuty goście pozostali bez możliwości zmian w składzie, co nie przeszkadzało gospodarzom w kontynuowaniu ostrych wejść. Kolejny kwadrans gry i z murawy długo nie mogli podnieść się Morawski oraz Berliński, ponownie po bezpardonowych atakach ze strony Sianowian. Reakcja sędziego na brutalne zagrania w żaden sposób się nie nie zmieniła i w dalszym ciągu była tolerowana. Kartka, proszę bardzo, przy pierwszej okazji ze strony gości po wejściu wślizgiem przed polem karnym, a na pytanie: "Co było, przecież trafiłem piłkę ??", odpowiedź, krótka ale treściwa: "Tak, ale za to co było potem". Kolejne minuty, kolejne absurdy. Zagranie ręką przed polem karnym, gramy dalej, wywalenie się miejscowego zawodnika na piłce i próba wymuszenia rzutu karnego, bez reakcji i tak przez całą pierwszą część gry. Do tego praca arbitra bocznego, który przestraszony nie potrafił samodzielnie podejmować decyzji, zwlekając z decyzjami do momentu kiedy główny nie zareagował.
Druga część spotkania w niczym nie zmieniła postrzegania boiskowych strać pana z gwizdkiem. Następne ostre wejścia, które w każdej chwili mogły skończyć się w podobny sposób jak to z pierwszych minut gry, doprowadzały tylko do zaogniania boiskowych sytuacji i utarczek słownych z arbitrem. Ten zbytnio nie przejmował się sytuacją do jakiej doprowadził najwyraźniej uznając to za element piłkarskiego folkloru, w którym nie ważne ile kontuzji się pojawi, byle ostatecznie dieta za mecz wpadła, a przy okazji za dojazd zwrócili. W końcowych minutach gry sędzia najwyraźniej chcąc obniżyć narastające ciśnienie wśród przyjezdnych nie wyrzucił z boiska Marcina Pituły za faul taktyczny w polu karnym co powinien zrobić bez namysłu, nie karając winowajcy nawet żółtą kartką. Jedenastkę na bramkę zamienił Jegliński, chociaż bliski jej obronienia był Kunka. Ostatecznie Darpolowi udało się zakończyć spotkanie w pełnym zestawieniu, a arbitrowi głównemu doprowadzić do stanu, że pierwszy raz całe sprawozdanie z meczu poświęcone zostało komuś z gwizdkiem, bo tak naprawdę to na miano "sędzia" w żaden sposób nie zasługuje.
Z mojej strony wypada mieć tylko nadzieję, że prędzej, niż później ktokolwiek w Kolegium Sędziowskim dostrzeże jakiego typu fachowcem jest Adam Rak i kolejne drużyny nie będą musiały mieć z tym panem więcej do czynienia. Zabawa w bieganie z gwizdkiem zobowiązuje do czegoś więcej niż odwalenia pańszczyzny i dorobienia paru groszy w wolny weekend, a coś takiego jak czucie gry i umiejętne reagowanie na boiskowe sytuacje albo się ma, albo trzeba zostawić sędziowanie innym, którzy potrafią zrozumieć, że jest różnica między boiskową walką, a boiskowym chamstwem, które doprowadza to tego typu urazów jak u Wojciecha Kasprzykowskiego, któremu wypada życzyć szybkiego powrotu do zdrowia i mieć nadzieję, że po nim zechce jeszcze pobiegać po zielonej murawie.